Zacznijmy najpierw od krótkiej historii. W tym roku przypada 400-lecie kiedy brygidki przybyły do Warszawy i nadały swoim posiadłościom nazwę Nowolipie. Kościół św. Augustyna został wybudowany w 1896 r. W czasie II wojny światowej znalazł się w środku getta żydowskiego utworzonego przez Niemców. Tu rozegrała się straszliwa tragedia społeczności żydowskiej. Księża z parafii wystawiali fałszywe metryki, dokumenty, ukrywali Żydów po „aryjskiej” stronie. Po ustaniu powstania w getcie, także przed kościołem rozstrzeliwano więźniów z Pawiaka. Szczególnie tragiczna była noc z 17 na 18 października 1943 r., kiedy to zgładzono i spalono na miejscu około 600 osób. Krwawe walki podczas Powstania Warszawskiego toczyli żołnierze Zgrupowania Radosław. Powstańcze zdobyczne pantery pierwszy wystrzał musiały oddać do wieży kościelnej, aby zlikwidować gniazdo niemieckich karabinów maszynowych. Jedno z najsłynniejszych zdjęć ukazujących okrucieństwo wojny, przedstawia kościół świętego Augustyna w morzu gruzów i ruin zniszczonej Warszawy.
Jeszcze jedno wydarzenie przykuło uwagę całej Polski. W 1959 roku miało miejsce tajemnicze zdarzenie związane z ukazywaniem się Matki Bożej, co ciekawe bardzo dobrze udokumentowane przez peerelowską bezpiekę.
Kościół w ostatnich latach poddawany był intensywnym pracom konserwatorskim. To jak dziś wygląda to przede wszystkim zasługa ks. proboszcza Walentego Królaka. Tymczasem mamy paradoksalną sytuację. Ludzie niezwiązani z parafią wzywają do ocalenia zabytku przed księdzem, który ten zabytek ratował przez 30 lat, przeprowadzał liczne prace konserwatorskie i badania naukowe… Nie wiedzą oni nic o trudzie z jakim dźwignięto kościół, a nawet nie znają jego historii.
Skąd mają ją znać? Miesiąc temu miała miejsce promocja książki, efekt kilkunastoletnich badań i pierwsza monografia w historii kościoła - prawie 400 stron i pół tysiąca unikalnych fotografii. Publikacja wydana praktycznie własnym sumptem parafii. Opowiada o tym wyjątkowym skrawku miasta w samym centrum Warszawy, przywracając choć trochę pamięć o pomordowanych Polakach i Żydach. Władze gminy nie są nią do dziś zainteresowane. Pomimo zaproszenia nie pojawiły się nawet na spotkaniu autorskim. Co więcej, można wręcz domyślać się, że przyklaskują atakom na parafię św. Augustyna. Pan burmistrz Krzysztof Strzałkowski pisuje na grupach facebookowych, a w gablocie budynku Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami w Dzielnicy Wola m.st. Warszawy (Nowolipki 16) wisi plakat z postulatami mieszkańców sąsiadujących z kościołem. Tam czytamy np. o: "zbezczeszczeniu historii wolskiego (sic!) getta".
Deweloperzy robią dziś w Warszawie co chcą. Jeśli jednak inwestorem jest parafia, to wtedy można skatalizować całą niechęć do polityki budowlanej w Warszawie. Wypada zapytać gdzie były władze miasta i urzędy konserwatorskie kiedy wyburzano „ostańce” na Muranowie. Pamiętam jak stałem samotnie w 2010 roku pod Fabryką Kamlera na Dzielnej (gmach Komendy Głównej AK podczas pierwszych dni Powstania Warszawskiego), a przy asyście policji trwała akcja wyburzania. Wtedy obrońcy zabytków i historii „przyklepywali” każdą inwestycję jak leci, albo byli po prostu bezradni.
Wróćmy teraz do domu parafialnego. Działkę jeszcze w XIX wieku ofiarował Ludwik Górski, prezes komitetu budowy kościoła św. Augustyna i wykonawca woli Hrabiny Aleksandry Potockiej fundatorki świątyni. Na budowę nie było już środków. W 1902 r. dzięki decyzji magistratu miasta Warszawy, który uchwalił przekazanie na ten cel 10 tys. rubli, rozpoczęto budowę, a było to przecież w realiach zaboru rosyjskiego. Nowy dom obok funkcji mieszkalnych pełnił także funkcję kancelarii parafialnej. Zniszczony w czasie II wojny światowej, na skutek zmian własnościowych gruntu, nie został odbudowany. Władze peerelowskie w drodze wyjątku zgodziły się na budowę w innym miejscu małej plebanii w 1972 roku. Obok kościoła przed II wojną światową znajdowały się także dwie potężne instytucje charytatywne. Zakład św. Ludwika wraz ze szkołą i przedszkolem, prowadzony przez Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego á Paulo oraz dobroczynny Zakład św. Stanisława Kostki, który podczas okupacji stał się największym sierocińcem w getcie liczącym zwykle ok. 500 wychowanków.
Parafia swój teren odzyskiwała sądownie przez 17 lat. Następnie przez kilkanaście lat składała projekty zabudowy. Konserwator kilkukrotnie już odrzucał różne koncepcje, choć były dostosowywane do architektury kościoła, a potem osiedla. Ten obecny projekt, także przygotowany na podstawie wytycznych konserwatora zyskał jego akceptację.
Parafia chce postawić dom katechetyczny na potrzeby kilkunastu grup modlitewnych, które teraz nie mają gdzie się pomieścić oraz zyskać dwa mieszkania dla księży. Działa zgodnie z obowiązującym prawem. Posiada teren, jednak nie ma pieniędzy. Poszukała więc partnera, któremu będzie musiała oddać część ewentualnie wybudowanych lokali mieszkaniowych. Jedynie o co naprawę można się spierać, to forma budynku. Jeśli gmina faktycznie jest zatroskana niech wesprze działania projektowe, aby inwestycja była zgodna z duchem Muranowa. Wpisanie do wojewódzkiego rejestru zabytków na pewno ma swoje dobre strony, jednak mieszkańcy i wspólnoty mieszkaniowe powinny mieć świadomość, że odtąd konieczne będzie konsultowanie z konserwatorem nawet najdrobniejszych remontów, które będą wielokrotnie droższe.
Mam nadzieję, że znajdą się osoby, które obiektywnie będą chciały spojrzeć na zaistniałą sytuację, chyba, że kościół i pamięć o jego historii są już niepotrzebne społeczeństwu muranowskiemu…
Wojciech Andrzej Szota
P.S. Mieszkam na Nowolipkach blisko 50 lat, czyli całe swoje życie. Jestem z zawodu historykiem sztuki, miłośnikiem historii, sztuki i architektury Warszawy.
Powyższy materiał w ramach polemiki chciałem opublikować na profilu FB "SOS dla podwórek na Muranowie", ale mi tego odmówiono, argumenetując m. in w ten sposób:
"Nie opublikujemy Pana artykułu, ponieważ w kilku miejscach mija się z prawdą i jest zwykłą manipulacją. Historia parafii (w tym jej zasłużenia się dla cierpiących żydowskich sąsiadów) oraz całego Muranowa jest bardzo dobrze znana wśród mieszkańców".